Éric-Emmanuel Schmitt
rok później
Mecze Reprezentacji Polski mają w sobie coś takiego, co
działa na kibica jak potężny zastrzyk adrenaliny. Wtedy nieważne są wszystkie
sprawy, które zostawiło się w domu, nieistotne jest jak bardzo ktoś jest chory,
załamany, czy to, z jak ciężkim brzemieniem idzie przez życie. Podczas tych
niewielu okazji w roku, mamy okazję przenieść się w zupełnie inny świat. Z
poczuciem, że na naszych oczach rozgrywa się niesamowite przedstawienie,
zazwyczaj stoimy w hali, bo ciężko jest usiedzieć, gdy kierują nami emocje.
Nie bez znaczenia jest miejsce, w którym biało-czerwoni
grają mecz, bo kiedy dzieje się to w Spodku, to wydarzenie urasta do rangi
święta państwowego. I dlatego, kiedy siedzę na swoim miejscu w siatkarskiej
Mekce, podczas przerwy po drugim secie, wygranym przez Polaków, emocje
rozsadzają mnie od środka i niemal tańczę na siedząco, tak bardzo jestem
nabuzowana energią. Marta się ze mnie śmieje i w tym momencie nasze twarze
pokazują się na telebimie, wyłapujemy kamerę i machamy w jej stronę jak
wariatki. Muzyka płynąca z głośników nagle ustaje i Marek Magiera oznajmia, że
ma ogłoszenie. Chwilę potem dowiaduję się, że jestem proszona na płytę boiska.
Jestem zszokowana i wypowiadam soczyste „o kurwa”, na co publiczność wybucha
śmiechem. Moja twarz nadal widnieje na telebimie, a przecież nieciężko wyczytać
z ruchu warg te powszechnie stosowane w języku polskim słowa. Oszołomiona
siedzę dalej na swoim miejscu, na co Marta popycha mnie w stronę wyjścia na
schody, jakby chciała dodać mi odwagi.
- Idź, wariatko! – krzyczy do mnie jeszcze i popycha drugi
raz.
- Co wyście wykombinowali?! – wstaję i idę w dół, w stronę
barierek, które rozsuwają dla mnie ochroniarze, wyraźnie rozbawieni moim
zamroczeniem.
Na boisku stoi już Marcin, wszyscy zawodnicy przestają się
rozgrzewać i patrzą na mnie, jak podchodzę do mojego faceta z pytającym wyrazem
twarzy. Zupełnie nie wiem o co chodzi.
- Chciałem, żeby jeden z najpiękniejszych rozdziałów w moim
życiu zakończył się w tym samym miejscu, w którym się rozpoczął. Nie mogę już
tak dłużej żyć…. – głos mu się załamał, a ja zaczęłam zastanawiać się, czy
naprawdę Marcin zamierza mnie upokorzyć na oczach kilkunastu tysięcy kibiców
wpatrujących się w naszą dwójkę stojącą na środku jednej z połów boiska. Nie
mógł mi powiedzieć, że już nie chce ze mną być na osobności? Musiał z tego
robić taką szopkę?
Łzy niemal stają mi w oczach na myśl o tym, co będzie
znaczyło moje życie bez Marcina.
A on zaczyna mówić dalej i widząc moją panikę, uspokajająco
łapie mnie za dłoń. A potem przyklęka na jedno kolano i patrząc mi prosto w
oczy pyta:
- zostaniesz moją żoną?
„Żoną?” pytam się go, totalnie zaskoczona, starając się
poznać znaczenie tego słowa.
Kiedy dociera do mnie, o co tak naprawdę mnie poprosił, jak
bardzo tego chcę i co nas czeka w następnym rozdziale naszego wspólnego życia,
niemal wykrzykuję na całą halę, zastygłą w bezruchu, że tak, oczywiście, że
chcę.
Chyba musiało być
dobrze, mam dość złych zakończeń.
Tak, ten rozdział
napisałam bardzo dawno temu. Stwierdziłam, że powinno przed nim znajdować się
coś jeszcze, ale jako że kończę swoją karierę, zasługujecie na to, żeby poznać
koniec.
W planach mam jeszcze
dodać napisane już one party na stosownego bloga, kiedy to nastąpi? Tego
jeszcze nie wiem.
Wiem tylko, że w dniu dzisiejszym moim przeznaczeniem jest takbardzozajebiściezamulastyhumor.