sobota, 17 sierpnia 2013

Nigdy nie kocha się za bardzo.


Éric-Emmanuel Schmitt



 rok później
Mecze Reprezentacji Polski mają w sobie coś takiego, co działa na kibica jak potężny zastrzyk adrenaliny. Wtedy nieważne są wszystkie sprawy, które zostawiło się w domu, nieistotne jest jak bardzo ktoś jest chory, załamany, czy to, z jak ciężkim brzemieniem idzie przez życie. Podczas tych niewielu okazji w roku, mamy okazję przenieść się w zupełnie inny świat. Z poczuciem, że na naszych oczach rozgrywa się niesamowite przedstawienie, zazwyczaj stoimy w hali, bo ciężko jest usiedzieć, gdy kierują nami emocje.
Nie bez znaczenia jest miejsce, w którym biało-czerwoni grają mecz, bo kiedy dzieje się to w Spodku, to wydarzenie urasta do rangi święta państwowego. I dlatego, kiedy siedzę na swoim miejscu w siatkarskiej Mekce, podczas przerwy po drugim secie, wygranym przez Polaków, emocje rozsadzają mnie od środka i niemal tańczę na siedząco, tak bardzo jestem nabuzowana energią. Marta się ze mnie śmieje i w tym momencie nasze twarze pokazują się na telebimie, wyłapujemy kamerę i machamy w jej stronę jak wariatki. Muzyka płynąca z głośników nagle ustaje i Marek Magiera oznajmia, że ma ogłoszenie. Chwilę potem dowiaduję się, że jestem proszona na płytę boiska. Jestem zszokowana i wypowiadam soczyste „o kurwa”, na co publiczność wybucha śmiechem. Moja twarz nadal widnieje na telebimie, a przecież nieciężko wyczytać z ruchu warg te powszechnie stosowane w języku polskim słowa. Oszołomiona siedzę dalej na swoim miejscu, na co Marta popycha mnie w stronę wyjścia na schody, jakby chciała dodać mi odwagi.
- Idź, wariatko! – krzyczy do mnie jeszcze i popycha drugi raz.
- Co wyście wykombinowali?! – wstaję i idę w dół, w stronę barierek, które rozsuwają dla mnie ochroniarze, wyraźnie rozbawieni moim zamroczeniem.

Na boisku stoi już Marcin, wszyscy zawodnicy przestają się rozgrzewać i patrzą na mnie, jak podchodzę do mojego faceta z pytającym wyrazem twarzy. Zupełnie nie wiem o co chodzi.
- Chciałem, żeby jeden z najpiękniejszych rozdziałów w moim życiu zakończył się w tym samym miejscu, w którym się rozpoczął. Nie mogę już tak dłużej żyć…. – głos mu się załamał, a ja zaczęłam zastanawiać się, czy naprawdę Marcin zamierza mnie upokorzyć na oczach kilkunastu tysięcy kibiców wpatrujących się w naszą dwójkę stojącą na środku jednej z połów boiska. Nie mógł mi powiedzieć, że już nie chce ze mną być na osobności? Musiał z tego robić taką szopkę?
Łzy niemal stają mi w oczach na myśl o tym, co będzie znaczyło moje życie bez Marcina.
A on zaczyna mówić dalej i widząc moją panikę, uspokajająco łapie mnie za dłoń. A potem przyklęka na jedno kolano i patrząc mi prosto w oczy pyta:
- zostaniesz moją żoną?
„Żoną?” pytam się go, totalnie zaskoczona, starając się poznać znaczenie tego słowa.
Kiedy dociera do mnie, o co tak naprawdę mnie poprosił, jak bardzo tego chcę i co nas czeka w następnym rozdziale naszego wspólnego życia, niemal wykrzykuję na całą halę, zastygłą w bezruchu, że tak, oczywiście, że chcę.

Chyba musiało być dobrze, mam dość złych zakończeń.
Tak, ten rozdział napisałam bardzo dawno temu. Stwierdziłam, że powinno przed nim znajdować się coś jeszcze, ale jako że kończę swoją karierę, zasługujecie na to, żeby poznać koniec.
W planach mam jeszcze dodać napisane już one party na stosownego bloga, kiedy to nastąpi? Tego jeszcze nie wiem. 
Wiem tylko, że w dniu dzisiejszym moim przeznaczeniem jest takbardzozajebiściezamulastyhumor. 

niedziela, 16 czerwca 2013

Zawsze bierz pod uwagę fakt, że możesz się mylić.

Kinga Dunin


Los sobie okrutnie sobie ze mnie zadrwił, ale w obliczu tego, co mogłoby się stać, gdybym jednak nie dowiedziała się prawdy, to nie było nic złego. Szok, radość, rozgoryczenie, euforia, a przede wszystkim ulga. Wszystkie te uczucia przeplatały się ze sobą, kiedy mój lekarz ze strapioną miną przepraszał mnie za zaistniałą pomyłkę. Okazało się, że ktoś przekręcił moje nazwisko i trafiły do mnie wyniki, które nie były moje. Byłam prawie zupełnie zdrowa, a z moich wyników wyszło, że mam lekki stan zapalny.
Kiedy wychodziłam z gabinetu, ledwo idąc, bo nadmiar emocji uderzył we mnie obuchem, nie wiedziałam, czy śmiać się, czy płakać. Kiedy wsiadałam do samochodu i przekręcałam klucze w stacyjce i zupełnie nie wiedziałam, co do cholery działo się ze mną przez ostatnie kilka tygodni. Kiedy parkowałam pod blokiem nie wiedziałam, jak się nazywam. A kiedy wpadłam do mieszkania z niesamowitą energią pakując parę rzeczy do torby, z bananem na twarzy, czułam się jak pani świata.
W tym momencie mojego życia zrozumiałam, jaką siłę ma potęga podświadomości, bo w końcu z moim ciałem nie działo się nic złego, problem polegał na tym, że wmówiono mi, że jestem chora. A to zniszczyłoby mnie jeszcze szybciej, niż najgorsza nawet choroba, bo wręcz czułam, całym swoim jestestwem, że nie mam najmniejszych szans na normalne życie.
Pokonanie drogi do Kędzierzyna ze śpiewem na ustach zajęło mi mniej czasu niż zazwyczaj, może ze względu na godzinę, w której zwykle nie ma korków, a może dlatego, że ten dzień miał być po prostu dobry.
Fakt, że Marcina nie było w jego mieszkaniu nieco ostudził mój zapał, ale konsekwentnie, tak, by nie stracić rozpędu, wsiadłam w samochód i pospiesznie udałam się na halę. Nie mogłam się doczekać tego momentu, kiedy będę mogła rzucić mu się na szyję, co zawsze sprawiało mi pewne trudności i podzielę się z nim radosną nowiną.
Nie był to idealny moment, bo Marcin wręcz wytoczył się z hali, szedł ze spuszczoną głową, z jeszcze mokrymi po prysznicu włosami i w pierwszej chwili nawet mnie nie zauważył, ja jednak narobiłam tyle hałasu, że nie sposób było mnie nie dostrzec. Naskoczyłam na niego piszcząc i jestem pewna, że wyglądałam przy tym jak chora z miłości fanka.
- Nie jestem chora, rozumiesz?! – krzyczałam w euforii kiedy ściskałam go mocno.
- To cudownie, ale jak to?
Marcin był totalnie zdezorientowany i choć szczęśliwy, to jednak chyba stwierdził, że jestem chora psychicznie i należy mi się dokładnie przyjrzeć, czy aby na pewno nie mam jakichś innych objawów.
Nie bacząc na to, jak wyglądam w jego oczach, pokazałam mu wyniki i z podekscytowaniem opowiadałam całą swoją historię, dziękując w duszy Bogu za to, że potoczyła się właśnie w ten sposób.



To wcale nie jest takie nieprawdopodobne, bo jak ostatnio zobaczyłam swoje wyniki badań, to naprawdę nie wiedziałam, że nazywam się w ten sposób. ;)
Brak tu sensu, nie jestem dumna.

czwartek, 30 maja 2013

Człowiek to rzeczownik, a rzeczownikiem rządzą przypadki.

 Krystyna Siesicka


Są takie momenty w życiu, kiedy czujesz, że żyjesz, że świat po prostu należy do ciebie. Są też takie pomyłki, które mogą zaważyć na twoim życiu. Moment należał do mnie, ale to nie ja się pomyliłam.
Tego dnia po prostu się przełamałam i poszłam po raz kolejny do lekarza, który poza przepisaniem standardowych leków, zalecił ponowne badanie krwi. Wróciłam do domu i nie działo się nic szczególnego poza tym, że pod moim oknem kosili trawę, co doprowadzało mnie do szaleństwa i musiałam szczelnie pozamykać wszystkie okna, co jeszcze bardziej potęgowało to moje szaleństwo.
Marta wpadła jak burza, z butelką wina w ręce i oznajmiła bardzo stanowczym tonem, już od progu, że się zakochała. Zbiło mnie to nieco z tropu, bo kto jak kto, ale Marta należała do zdobywczyń i jakoś nie widziałam jej w roli głupiutkiej, zakochanej dziewczyneczki. Bardziej pasowała mi do roli nieugiętej dominy pastwiącej się nad swoim uległym, z wielką satysfakcją wbijając swoje niebotycznie wysokie szpilki w jego plecy. Skoro jednak moja przyjaciółka postanowiła odmienić jakoś swoje życie, musiałam ją wesprzeć i wysłuchać pieśni pochwalnych na temat jej nowego i chyba jedynego jak do tej pory obiektu westchnień.
Dopiero następnego dnia, kiedy wstałam z łóżka lewą nogą, tak jak lubię najbardziej, bo zupełnie nie wierzę w zabobony, poczułam, że to będzie dobry dzień. Noc z Martą zniosłam zadziwiająco dobrze i nawet nie przeszkadzało mi jej chrapanie, bo kiedy w końcu opadła z sił, które wyciągnęło z niej jej nieustanne trajkotanie, stwierdziła, że po prostu nie może już wrócić do domu i jak gdyby nigdy nic zasnęła obok mnie, w moim łóżku. Nawet bawił mnie fakt, że mogę się nad nią trochę popastwić, bo drastyczne pobudki nie były jej ulubionym zjawiskiem.
Pewnie spędziłybyśmy wspólnie uroczy dzień, gdyby nie fakt, że mój telefon zaczął dzwonić. Z myślą, że to Marcin, odebrałam go nie patrząc na wyświetlacz i nieco zbyt kokieteryjnie zamruczałam do słuchawki. Odpowiedź zwaliła mnie z nóg, bo po pierwsze, mój rozmówca miał bardzo stanowczy głos, po drugie, ten głos należał do kobiety, a po trzecie, nie potrafiłam uwierzyć w słowa, które płynęły do mojego ucha. Dobrze, że siedziałam, a za plecami miałam łóżko, bo upadek był łagodny. Wzywano mnie do przychodzi w trybie pilnym, bo nastąpiła pomyłka.

Pomyłka, która omal nie zniszczyła mi życia. 

Korzystając z okazji, że wena ze mną jest i wariuję, bo mam przeczucie, że samolot sprawi nam niezbyt przyjemną niespodziankę. A ja lubię latać. I to przeczucie powoduje, że jest mi źle. 
Gdybym nie wróciła - pamiętajcie, że Was kocham. 

poniedziałek, 6 maja 2013

Pozbierać jest się dziesięć razy trudniej, niż rozsypać.


Suzanne Collins




Nie mogę. Nie jestem w stanie. To nie jest takie proste, chować się po kątach i uciekać przed podjęciem decyzji, która i tak będzie nade mną ciążyć do końca życia.  Nie mam serca zrobić tego ani sobie, ani Jemu. Nie chcę być sprawcą naszej wspólnej katastrofy.
To nawet nie jest kwestia tego, że mieszkamy w miastach oddalonych od siebie o prawie sto kilometrów, co mocno utrudnia codzienne spotkania i musimy bardzo mocno się starać o to, by się w ogóle zobaczyć. Powodem nie jest to, że Marcin musiałby porzucić swoją karierę, żeby móc być przy mnie. Przyczyna nie tkwi w tym, że Marcina nie kocham.
Otóż kocham go jak nikogo innego i nie byłabym w stanie zniszczyć mu życia, wymagając od niego tego, by ze mną był. Nie chcę, żeby poświęcał dla mnie swoje życie, swój wolny czas i być może szanse na osiąganie sukcesów. Nie chcę tego dla niego i nie chcę tego dla siebie, bo musiałabym patrzeć każdego dnia, jak się wyniszcza, spędzając coraz więcej czasu przy moim łóżku, opuszczając treningi, żyjąc bez siatkówki, która była jego pierwszą miłością. Nie jesteśmy do siebie aż tak przywiązani, żeby uważał stratę mnie za coś wielkiego. Przynajmniej mam taką nadzieję.
Z drugiej jednak strony, kiedy patrzę na tych wszystkich ludzi, którzy wyszli z tej choroby, żyli normalnie i nawet nie dopuszczali do siebie myśli, że mogą umrzeć, czuję się jak popieprzona histeryczka i jest mi wstyd, że tak bardzo strasznie użalam się nad sobą. I mam ochotę sobie strzelić w pysk za to, jak bardzo nie doceniam tego, co mam.
- Marcin? – odbiera po pierwszym sygnale. – Mógłbyś do mnie przyjechać? Teraz, tak, to bardzo ważne.
Nie mijają dwie godziny, a on stoi w moich drzwiach. Rzuca wszystko, byleby tylko się ze mną zobaczyć, bo usłyszał niepewność w moim głosie. Patrzy na mnie stalowoszarym spojrzeniem, jakby chciał prześwietlić mnie na wylot, bez rozmowy dowiedzieć się, co się dzieje w moim umyśle. Nie ma takiej siły, dlatego sama muszę powiedzieć mu wszystko. I mówię. Opowiadam o diagnozie, o mojej panice, o tym, że nie chciałam go martwić. Zbieram poważny opierdziel i po chwili tonę w jego ramionach, ściska mnie tak mocno, jakby w ogóle nie chciał już wypuszczać. Dławię się płaczem i choć wracają do mnie czarne myśli, to jednak wiem, że skoro Marcin jest przy mnie, to wszystko będzie już dobrze. Proszę go, by został na noc, a on mimo zobowiązań w pracy, bez oporów się na to godzi. Nie chciałam, by przeze mnie miał jakiekolwiek problemy, jednak wiem, że potrzebuję go jak nikogo innego i to, czy ze mną teraz zostanie, będzie kluczowe dla mojego samopoczucia.
Mój facet przygotowuje mi idealną herbatę z cytryną, sadza na kanapie i przykrywa kocem, usadawiając się obok mnie i mówi, bezustannie mówi, starając się poprawić mi humor. Jest mi tak cudownie przyjemnie, że po prostu zasypiam, zwabiona przez bożka snu tym nieustającym ciepłem płynącym z ciała mojej drugiej połówki i jego uspokajającym tonem.
Brutalna pobudka nie wchodzi w grę, bo wyrywa mnie ze snu szeptanie dwóch najbliższych mi osób, które wyraźnie konspiracyjnym tonem próbują coś wspólnie ustalić. Marta najwyraźniej się o mnie martwiła i wpadła po to, by się o mnie trochę potroszczyć. Jak cudownie, że zastąpił ją ktoś inny…


Mówiłam, że to koniec. Kłamałam. Mówiłam, że jestem obrażona na Marcina. Po prostu mi minęło. ;)

niedziela, 14 kwietnia 2013

Chwilowo jestem na Marcina pogniewana, więc nie liczyłabym na to, że w najbliższym czasie się tu cokolwiek pojawi. :) 

środa, 27 marca 2013

Kochać kogoś, to przede wszystkim pozwalać mu na to, żeby był, jaki jest.

William Wharton

Marcin dzwoni po raz kolejny, chyba już czwarty tego dnia i opowiada mi o tym, że jest mu smutno w Kędzierzynie beze mnie. Zdaje mi relację z pierwszych treningów z nowym zespołem, a ja obiecuję mu, że niedługo do niego przyjadę. Mam jeszcze trochę wakacji, więc możemy spędzić więcej czasu wspólnie. Oczywiście pod warunkiem, że oboje będziemy mieli chęć, bo jakoś nie uśmiecha mi się siedzenie samej w jego mieszkaniu, podczas gdy on będzie trenował i miał dzień wypełniony odnową biologiczną i tego typu zajęciami.
Czułam się źle. Nie omieszkała tego zauważyć Marta, która wpadła do mnie niedługo po rozmowie z Marcinem. Nadal nie mogła uwierzyć w to, że spotykam się z siatkarzem i trochę jej się ten fakt nie podobał, choć starała się to przede mną ukryć.
- Hej Mała, to miłość cię tak wyniszcza, czy to coś innego? – zaczęła dopiekać mi już od progu.
- To tęsknota za tobą – wysiliłam się na suchara i wróciłam do kuchni, żeby zagrzać wodę na naszą ulubioną, zieloną herbatę.
- Możesz powiedzieć mi co się dzieje? Wyglądasz jakbyś zobaczyła ducha – spojrzała się prosto w moje oczy i zaprezentowała tę swoją zbulwersowaną minę.
Zaczęłam tłumaczyć, że nie mam siły, że tęsknię za Marcinem, że jest milion innych przyczyn tego, jak wyglądam. To, co się później wydarzyło, było skutkiem naszej wieloletniej przyjaźni i tego, że Marta mnie po prostu znała. Zmusiła mnie do wyjścia z domu i wizyty u lekarza, co stało się początkiem końca.
Standardowe badania, brak diagnozy i ucieszona ja, wracająca razem z Martą do domu, z tryumfującą miną w stylu „a nie mówiłam”. Nic mi nie było. A przynajmniej do momentu, kiedy nie przyszły wyniki badań i nie wprawiły mnie w wisielczy humor.
Marcin przyjechał do mnie bez zapowiedzi, kiedy siedziałam nad książką, która niesamowicie mnie wciągnęła. Nie wychodziłam z domu od dłuższego czasu, więc nie można było powiedzieć, że wyglądam jakoś zachwycająco. Przez ten czas byłam sama ze sobą, bo Marta miała nawał pracy i nie miała możliwości mnie odwiedzać. Nie, żeby mi to przeszkadzało, chciałam być po prostu sama, a jej irytująca paplanina tylko działała mi na nerwy.
Dzwonek do drzwi zadzwonił trzy razy, nawet nie podniosłam się z fotela, bo odkąd mieszkałam w Częstochowie nie otwierałam drzwi nikomu, chyba, że na kogoś czekałam. Marcin w końcu stracił cierpliwość i otworzył sobie kluczami, które dałam mu „na wszelki wypadek”. Spojrzał na mnie, po chwili podszedł i ujął moją twarz w dłonie. Zapytał się co się stało, a ja go zbyłam krótkim „nie wyspałam się”. Cieszyłam się, że ze mną jest, że mogę się do niego przytulić, porozmawiać, pobyć blisko i spędzić trochę czasu. Nie wychodziliśmy przez ten krótki dzień z domu. Kilkukrotnie pytał, czy na pewno wszystko w porządku, na co odpowiadałam z ogromnym przekonaniem. Kiedy przyszło mi go żegnać, zrobiło mi się strasznie smutno i odniosłam wrażenie, że moje ciało ostrzega mnie, że dzieje się coś złego. Było mi słabo, ale dzielnie pocałowałam go na do widzenia i kiedy tylko zamknęły się za nim drzwi, osunęłam się po ścianie na podłogę.
Mój facet wrócił do Kędzierzyna, Marta wypełniła swoje zobowiązania w pracy i wróciła do pastwienia się nade mną. Kolejna wizyta u lekarza i wiadomość, która zwaliła mnie z nóg. Jedno słowo, wyrok. Anemia. Nieleczona przez dłuższy okres czasu, mogła okazać się śmiertelna. Nawet nie chciałam o tym myśleć, a jednak musiałam stawić czoło temu, co mogło się ze mną stać w najbliższym czasie. Zawsze istnieje ryzyko i zawsze trzeba to ryzyko brać pod uwagę, choćby nie wiadomo jak ciężko byłoby się z tym człowiekowi pogodzić. Nie chciałam się z tym godzić, ale nie miałam wyjścia. Zaczęła się długa droga, którą musiałam przebyć, na końcu której, jak miałam nadzieję, było zdrowie.

Wyszło jak wyszło, nie tak, jak miało wyjść, ale co zrobić, kiedy ostatnio po prostu jest smutno.
Trzymaj się Słonko! :*

czwartek, 14 marca 2013

Najbardziej odczujesz brak jakiejś osoby, kiedy będziesz siedział obok niej i będziesz wiedział, że ona nigdy nie będzie twoja.


Gabriel García Márquez

Nie było innego wyjścia, jak tylko ułożyć Marcina w moim łóżku, tuż obok mnie. Wynajmowane mieszkanie, dzielone ze współlokatorem, który zarazem był moim najlepszym przyjacielem nie obfitowało w wolną przestrzeń. Zajęłam się logistyczną stroną tego przedsięwzięcia i wręczyłam Marcinowi ręcznik, po czym skierowałam go do łazienki z nakazem ogarnięcia się. Niestety nie byłam w stanie dać mu żadnej odpowiedniej koszulki do spania, bo w bartkowej wyglądałby co najmniej jak podlotek, który w drastycznym tempie wyrasta z ubrań.
Do łazienki weszłam zaraz po Marcinie, a kiedy mijałam się z nim w przedpokoju i ogarnęłam jego nagą klatkę piersiową wzrokiem, zrobiło mi się odrobinę zbyt gorąco. Tylko trochę. Umyłam się, szczególną uwagę przykładając do zębów, bo chciałam być przygotowana na każdą ewentualność i wróciłam do pokoju. Siedział na łóżku, tak śmiesznie wielki na tle skromnego, jednoosobowego łóżka. Oboje byliśmy zawiani, wiec oczywiste dla nas było to, że musimy spać razem i nie naprawdę ma innego wyjścia.
Uśmiechnął się do mnie tym swoim rozkosznym uśmieszkiem, a ja niewiele myśląc zarządziłam spanie. Dziwnie było leżeć tak blisko osoby, która pociągała mnie w ten szczególny sposób i usiłując trzymać się na dystans. Leżeliśmy już jakiś czas, on na boku za moimi plecami, ja wciśnięta w ścianę. Nie mogłam zasnąć, bo nie było zbyt wygodnie, a jego obecność wzmagała mój niepokój.  W końcu poczułam jak nieświadomie przygarnia mnie do siebie i łaskocze swoim oddechem w ucho. Było mi tak cudownie, że od razu zasnęłam.
Rano obudziłam się w jego ramionach i nawet nie musiałam udawać, że nadal śpię, bo on już nie spał. Wpatrywał się we mnie uważnie i jak tylko zobaczył, że otworzyłam oczy, uśmiechnął się i odgarnął mi grzywkę, która swoim denerwującym zwyczajem wchodziła mi w oczy. W odpowiedzi na mojej twarzy ukazał się blady uśmiech, który nie był taki jaki powinien być. Może było to spowodowane nową sytuacją, a może tym, że po prostu czułam się niezręcznie. Ale kiedy Marcin zbliżył swoje usta do moich i zaczął delikatnie je obcałowywać, aż zamruczałam z zadowolenia i nie stawiałam oporu. Wręcz przeciwnie, poddałam mu się całkowicie i skończyliśmy na wzajemnym poznawaniu swoich ciał.
Gładził właśnie moje plecy, co przyprawiało mnie o dreszcze, kiedy o swojej obecności postanowił poinformować mnie Bartek, wpadając z impetem do mojego pokoju. Instynktownie zakryłam nas kołdrą, a Bartek nic sobie nie robiąc z tego, że sytuacja jest niezręczna, przywitał się z Marcinem podając mu rękę, mnie pocałował w policzek i zaczął nawijać o tym, skąd właśnie wrócił i jak się wczoraj bawił.
Kiedy skończył i wreszcie zostawił nas samych, spojrzeliśmy tylko po sobie i wpadliśmy w niekontrolowany atak śmiechu, zbyt zszokowani występem Bartka, by analizować to, do czego między nami doszło.

Trochę mi z tym zeszło. Przepraszam. 
Teraz chyba będzie lepiej. 

Kochane Misiaki, jeśli mam komuś dawać znać o nowościach, zapraszam tu.

wtorek, 12 lutego 2013

ludzie mają wrodzony talent do wybierania właśnie tego, co dla nich najgorsze.

 J. K. Rowling

Nie poszliśmy do kina.
Chociaż owszem, Marcin zadzwonił i umówił się, że przyjedzie po mnie o dwudziestej, nawet bez oporów dałam mu swój adres, bo w końcu co może mi zrobić gość, który bądź co bądź jest osobą publiczną i jest na tyle mądry, że zdaje sobie sprawę, że jeśli zrobiłby mi coś złego, to każda gazeta przyjmie mnie wraz z moją opowieścią z otwartymi rękoma. Oczywiście nie byłam skłonna do takich radykalnych rozwiązań, tłumaczyłam sobie to jedynie w ramach opowiastki na dodanie sobie animuszu. Nic złego się nie stanie. A jak stanie, to on mnie popamięta.
Szczerze mówiąc nie sądziłam, że ktoś taki jak Marcin mógłby zrobić coś, co siedziało w mojej głowie. Nie ma mowy. Dlatego, uspokojona, zaczęłam się przygotowywać do wyjścia i kiedy nastała godzina zero, zaczęłam się nieco niecierpliwić, bo nikt do moich drzwi nie dzwonił. Spóźnił się piętnaście minut i stawił się moim mieszkaniu z nieco wywieszonym jęzorem, pewnie zmęczyła go wędrówka na czwarte piętro. Choć sądząc po jego stanie, był to raczej bieg na złamanie karku.
- Przepraszam cię najmocniej, były takie korki, że nie dałem rady na czas.
- Jasne, nie ma sprawy – odpowiadam i ruszamy przed siebie, a Marcin puszcza mnie przodem, po tym, jak zamykam drzwi od mieszkania.
Wybór filmu okazał się być zbyt ciężkim tematem i ostatecznie lądujemy w klubie o wdzięcznej nazwie Mohito, który jest jaskinią studenckich imprez. W klubie tym zamawia się piwo w kuflu, z kielonem w pakiecie po to, by spożyć piwo jak wódkę. Mocniej kopie.
Nie pijemy piwa, bo Marcin zamówił dla nas drinki, a potem wyruszył po następną kolejkę. Kiedy wrócił z jeszcze jedną, zbliżyłam się trochę do niego tak, by poczuć ciepło jego ciała. Rozmawiamy przy tym o wszystkim i o niczym, a kiedy z głośników płyną pierwsze takty popularnej ostatnio piosenki „Ona tańczy dla mnie”, Marcin porywa mnie za rękę i bezpardonowo rozpycha się między ludźmi na i tak już zatłoczonym parkiecie. Morze spoconych ciał się rozstępuje po to, by zrobić miejsce człowiekowi o nieprzeciętnym wzroście i jego partnerce, czyli nieskromnie mówiąc mnie.
Powstrzymuję się z całych sił od śmiechu, w pewnym momencie już nie wytrzymuję i wybucham niepohamowanym chichotem. Marcin wyczynia dzikie pląsy i wygląda przy tym tak komicznie, że wprawia mnie w doskonały nastrój. Jego układ jest na tyle genialny, że od razu go podłapuję i zaczynam robić to samo. Nie zwracamy uwagi na cały świat, chociaż świat zwraca wzmożoną uwagę na nas. Nic sobie nie robimy z ludzi, którzy patrzą na nas zdziwionym wzrokiem i bawimy się w najlepsze, dopóki ja nie tracę tchu i nie proszę Marcina o to, byśmy wyszli na zewnątrz. W klubie panuje nieopisany zaduch, dym papierosowy przedostaje mi się do płuc w miarę jak przebijamy się przez kolejne sale. Nie wiem ile czasu spędziliśmy w środku, wiem jedynie, że cudownie się bawiłam.
Moja dzisiejsza randka (czy my właściwie jesteśmy na randce?) odprowadza mnie do domu i całą drogę trzymamy się za ręce, co dla mnie jest niezwykłym doświadczeniem. Nie mam dobrych wspomnień po poprzednich związkach. Tym razem jednak potrafię się otworzyć na tyle, że ciepło jego dłoni jest niesamowicie przyjemne.
Docieramy pod moje drzwi i kiedy przychodzi niezręczny moment pożegnania, Marcin składa na moich ustach nieśmiały pocałunek, równocześnie wpatrując się głęboko w moje oczy. Nie pozostaję mu dłużna i oddaję mu swoje usta, będąc pod wpływem niesamowitego koloru tęczówek. Kiedy uśmiechamy się do siebie, uświadamiam sobie pewną prozaiczną, a bardzo istotną kwestię.
„Marcin, Ty przecież nie możesz wsiąść w samochód”.
I choć boję się do tego przyznać, w głębi duszy cieszę się, że dzisiejszej nocy On będzie blisko mnie. 

Kochane Misiaki. Nie wiem, do czego to zmierza, czas przelatuje mi przez palce i nie bardzo mi się to podoba. Ale cóż, nie mam w końcu na to wpływu, prawda? :) 

środa, 6 lutego 2013

Najpiękniejszych chwil w życiu nie zaplanujesz. One przyjdą same.


Phil Bosmans

Mijały dni, moje życie biegło swoim torem i tylko czasem wracałam wspomnieniami do momentu, w którym na mojej drodze stanął On. Zastanawiałam się, czy aby na pewno to wydarzenie miało miejsce, bo wraz z upływem czasu wspomnienia się rozmywały i już niczego nie mogłam być pewna.
Kiedy wreszcie zdążyłam zaakceptować fakt, że to wszystko mi się przyśniło, a wyrwaną  z notatnika kartkę tłumaczyłam sobie ingerencją mojej siostrzenicy; odebrałam połączenie od numeru, którego nigdy wcześniej nie widziałam na oczy.
Przedstawił się grzecznie i zapytał, czy rozmawia z dziewczyną, która zgubiła się w Spodku. Przez głowę przeleciało mi z tysiąc myśli, zaczynając od tego, że zrobiłam z siebie wtedy idiotkę, a kończąc na tym, że to jednak zdarzyło się naprawdę. Myśli nie szły w parze ze słowami i w słuchawce zapanowała głucha cisza, ja nie powiedziałam ani słowa, dopiero Marcin zaniepokojony brakiem odzewu zaczął bezsilnie i z rosnącym zniecierpliwieniem powtarzać „Halo?”. Może to dało mi ostatecznego kopa, bo słabym głosem odrzekłam:
- Tak, to byłam ja. Miło, że dzwonisz. – Wspięłam się tym samym na wyżyny elokwencji i dochodząc do siebie zaczęłam zastanawiać się, jaką sprawę ma do mnie, że zaszczycił mnie telefonem. Nie miałam zielonego pojęcia, ani nawet czerwonego, co też reprezentant Polski w siatkówce mężczyzn mógł oczekiwać ode mnie, zwykłej studentki inżynierii środowiska.
Dowiedziałam się po pewnym czasie, kiedy to wreszcie zaczął mówić od rzeczy i przestał rozprawiać o pogodzie, ostatnio rozegranym meczu i tym, że Zagumny ma ostatnio stany lękowe. Zupełnie nie wiedziałam, po co mi wiedza na każdy z tych tematów, w końcu nie znałam tego człowieka z innej perspektywy, jak tylko sławnego siatkarza. On mnie nie znał tym bardziej, nawet pewnie nie wiedział, jak mam na imię. Otóż okazało się, że Marcin chce mnie zaprosić do kina.
Sklęsłam w sobie, słysząc tę propozycję, wypowiedzianą nieco zbyt szybko, bym mogła załapać, o co mu chodzi, musiałam poprosić o powtórzenie.
-Ale że kino? Jak, gdzie i kiedy?” – wciąż myślałam, że jednak się przesłyszałam.
-Normalnie, chcę cię zaprosić do kina. Gdzie chcesz i kiedy chcesz – zamyślił się na chwilę – to znaczy podaj miejsce i datę, akurat mam wolne przez pewien okres czasu, więc jestem do twojej dyspozycji.
Przytłoczona propozycją, niewiele myśląc oznajmiłam, że pasuje mi w sobotę w Cinema City w Galerii Jurajskiej. Nie pytał o to, gdzie owa galeria się znajduje. Albo wierzył w siłę internetu, albo, czego w ogóle nie chciałam dopuszczać do myśli, wiedział, gdzie mieszkam. Nie spytał także o to, jaki film bym chciała obejrzeć i właściwie jak mam na imię. A ja żałowałam podjętej pochopnie decyzji, bo znając trochę jego charakter po obejrzeniu mnóstwa odcinków Igłą Szyte, spodziewałam się, że będę się nudzić na filmie, który wybierze. A z drugiej strony, kiedy tylko przypominałam sobie stalowy odcień jego oczu, skłaniałam się ku stwierdzeniu, że to był dobry wybór.
I pozostało mi czekać całe trzy dni do tego wielkiego dnia, podczas których nieustannie rozmyślałam, w co się ubiorę i jak to będzie, przy czym popadłam w delikatną obsesję.

Kiedy to piszę, co chwilę wpatruję się w zdjęcie, które wisi wprost przed moimi oczami i jest absolutnie piękne, nawet z autografem. ;)

piątek, 1 lutego 2013

„Nie przewrócę się, nawet się kurwa nie potknę.”

Maja Lidia Kossakowska


- Cholerny świat! – przeklnęłam odrobinę zbyt głośno i usiadłam na schodach, którymi właśnie gdzieś zmierzałam. Budowa hali okazała się być tak zawiła, że nie wiedziałam zupełnie, gdzie się znajduję. Wiedziałam za to, w którym miejscu chciałabym teraz być. Od dłuższego czasu szukałam toalety; sama, bo Marta zostawiła mnie na pastwę losu i pognała do sklepu kibica jak opętana. Na razie szło mi marnie.
To była moja pierwsza wizyta w Spodku i faktycznie, czułam się kosmicznie, bo zgubiłam się w miejscu, w którym zgubić się nie powinnam. Wrodzony upór kazał mi jednak podnieść się i szukać dalej, ale kiedy uniosłam wzrok w górę i usłyszałam ciche chrząknięcie wydobywające się z ust osoby, która nade mną stała, trochę mnie zamurowało.
Oczywiście, że wiedziałam, kim jest. Na pewno nie było trudno go dostrzec, tym bardziej, kiedy górował nade mną wzrostem w sposób tak oczywisty, że aż przerażąjący. Nie zdążyłam stanąć na nogach, bo jego obecność odrobinę mnie speszyła. A potem usłyszałam słowa, które choć  tak banalne, wypowiedziane w moim kierunku brzmiały jakoś niesamowicie.
- Pomóc ci? – spokój bijący od niego był wręcz namacalny, dzięki niemu odzyskałam zdolność do mówienia, chodzenia i ogólnie normalnego funkcjonowania, bo odpowiedziałam zarażona tym spokojem.
- Ja po prostu szukam toalety i nie wiem, gdzie mam iść.
Zabrzmiało to strasznie błaho i gdybym była wtedy sobą, to roześmiałabym się ze swojej głupoty. Nie byłam sobą, bo byłam pod wpływem hipnotyzującego, magnetycznego spojrzenia, które przeszywało mnie na wskroś, a mimo to było roześmiane. Uśmiechał się w sposób szczególny, było w tym wzroku coś takiego, co kazało mi zastanowić się nad tym, co właściwie chciałam zrobić.
Są różne rodzaje uśmiechów. Sztuczny, kiedy wargi wykrzywiają się w dziwacznym grymasie, a wzrok czasem wręcz kipi nienawiścią; smutny, kiedy śmieją się tylko usta, a oczy pozostają zamglone; i wreszcie zupełnie szczery, który potrafi zburzyć wszelkie mury, a śmieją się nie tylko usta, ale także radosne iskierki w źrenicach. Jego był ten ostatni i to właśnie on spowodował, że poczułam się niesamowicie.
Zaprowadził mnie w odpowiednie miejsce, choć mógł po prostu zostawić na pastwę losu, bo najpewniej nadszedł czas na rozgrzewkę, a on powinien być już na boisku i przygotowywać się do meczu. Było mi dziwnie, kiedy poczekał przed drzwiami, aż wyjdę z toalety i zapytał z tym swoim stoickim spokojem, czy mogę dać mu swój numer telefonu. Byłam tak zamroczona, że bez zastanowienia wyjęłam z torebki notatnik i długopis, zapisałam dziewięć cyfr i podałam mu postrzępioną kartkę.
Uśmiechnął się jeszcze raz, mówiąc „dziękuję” i wskazał mi kierunek, w którym powinnam iść. Odwróciłam się na pięcie i odeszłam zastanawiając się, co tak właściwie mi się przytrafiło. Nie powiedziałam o tym Marcie, kiedy w końcu odnalazłam ją w tłumie, bo wydawało mi się, że i tak by nie zrozumiała. Nie kiedy sama nie rozumiałam wydarzeń, których byłam uczestnikiem.

czwartek, 31 stycznia 2013

„Lepiej zaliczać się do niektórych, niż do wszystkich.”


Andrzej Sapkowski

Nigdy nie odczuwałam szczególnej ekscytacji na widok siatkarzy. Ludzie jak ludzie, patrzący jedynie na świat z nieco innej, wyższej perspektywy. Nie było dla mnie czymś niesamowitym patrzeć na nich, przebywać wśród nich, a nawet czasem z nimi rozmawiać, choć w zasadzie nie było wspólnych tematów.
Byłam jednak w stanie zrozumieć wszystkie ich fanki, które nie potrafiły się zachowywać  tak powściągliwie jak ja. Wyróżniający się na tle innych wzrost, sława, jaka ich otaczała i przede wszystkim pięknie wyrzeźbione ciała mogły działać na wyobraźnię i demoralizować młode kobiety, a czasem nawet i dziewczyny. Nie mówię, że byłam całkiem odporna na ich urok. Jestem kobietą i miło było popatrzeć na przystojnych facetów. Jeśli nawet coś się działo w okolicy mojego podbrzusza, kiedy kontemplowałam ich wygląd, starałam się chować to w sobie, nie okazywać po sobie niczego. I jestem pewna, że niektóre moje reakcje, te najbardziej zawstydzające, nie wynikały z faktu, że uprawiają taki, a nie inny zawód.
Co nas pcha w ramiona facetów, którzy nie są dla nas? Czy sława i pieniądze czynią z nich automatycznie obiekt pożądania dla kobiet? Wmawiamy sobie, że coś do faceta czujemy, że to właśnie miłość, że to na pewno ten jedyny. A teraz, gdyby z obrazu stworzonego w naszej głowie wyciąć jego pieniądze, sławę i splendor…? Czy byłby tym samym facetem, czy nadal by nas podniecał, czy szalałybyśmy za nim tak, jak szalejemy teraz?
Doprawdy nie wiem, co sprawiło, że straciłam głowę dla Niego. Starałam się myśleć racjonalnie, tłumaczyć sobie wszystko dokładnie, że tak na pewno nie będzie w porządku i w ogóle, że takie coś nie ma prawa bytu. A jednak nie dałam rady opanować swoich myśli i uczuć i stało się. A jakie były tego skutki, o tym postaram się opowiedzieć. 

Tadadadaaaam! Fakt, że zdałam sesję i mam prawie trzy tygodnie wolnego działa na moją wenę w sposób cudowny. :)