Suzanne Collins
Nie mogę. Nie jestem w stanie. To nie jest takie proste,
chować się po kątach i uciekać przed podjęciem decyzji, która i tak będzie nade
mną ciążyć do końca życia. Nie mam serca
zrobić tego ani sobie, ani Jemu. Nie chcę być sprawcą naszej wspólnej katastrofy.
To nawet nie jest kwestia tego, że mieszkamy w miastach
oddalonych od siebie o prawie sto kilometrów, co mocno utrudnia codzienne
spotkania i musimy bardzo mocno się starać o to, by się w ogóle zobaczyć. Powodem
nie jest to, że Marcin musiałby porzucić swoją karierę, żeby móc być przy mnie.
Przyczyna nie tkwi w tym, że Marcina nie kocham.
Otóż kocham go jak nikogo innego i nie byłabym w stanie
zniszczyć mu życia, wymagając od niego tego, by ze mną był. Nie chcę, żeby
poświęcał dla mnie swoje życie, swój wolny czas i być może szanse na osiąganie
sukcesów. Nie chcę tego dla niego i nie chcę tego dla siebie, bo musiałabym
patrzeć każdego dnia, jak się wyniszcza, spędzając coraz więcej czasu przy moim
łóżku, opuszczając treningi, żyjąc bez siatkówki, która była jego pierwszą
miłością. Nie jesteśmy do siebie aż tak przywiązani, żeby uważał stratę mnie za
coś wielkiego. Przynajmniej mam taką nadzieję.
Z drugiej jednak strony, kiedy patrzę na tych wszystkich
ludzi, którzy wyszli z tej choroby, żyli normalnie i nawet nie dopuszczali do
siebie myśli, że mogą umrzeć, czuję się jak popieprzona histeryczka i jest mi
wstyd, że tak bardzo strasznie użalam się nad sobą. I mam ochotę sobie strzelić
w pysk za to, jak bardzo nie doceniam tego, co mam.
- Marcin? – odbiera po pierwszym sygnale. – Mógłbyś do mnie
przyjechać? Teraz, tak, to bardzo ważne.
Nie mijają dwie godziny, a on stoi w moich drzwiach. Rzuca
wszystko, byleby tylko się ze mną zobaczyć, bo usłyszał niepewność w moim
głosie. Patrzy na mnie stalowoszarym spojrzeniem, jakby chciał prześwietlić
mnie na wylot, bez rozmowy dowiedzieć się, co się dzieje w moim umyśle. Nie ma
takiej siły, dlatego sama muszę powiedzieć mu wszystko. I mówię. Opowiadam o
diagnozie, o mojej panice, o tym, że nie chciałam go martwić. Zbieram poważny opierdziel
i po chwili tonę w jego ramionach, ściska mnie tak mocno, jakby w ogóle nie
chciał już wypuszczać. Dławię się płaczem i choć wracają do mnie czarne myśli,
to jednak wiem, że skoro Marcin jest przy mnie, to wszystko będzie już dobrze. Proszę
go, by został na noc, a on mimo zobowiązań w pracy, bez oporów się na to godzi.
Nie chciałam, by przeze mnie miał jakiekolwiek problemy, jednak wiem, że potrzebuję
go jak nikogo innego i to, czy ze mną teraz zostanie, będzie kluczowe dla
mojego samopoczucia.
Mój facet przygotowuje mi idealną herbatę z cytryną, sadza
na kanapie i przykrywa kocem, usadawiając się obok mnie i mówi, bezustannie
mówi, starając się poprawić mi humor. Jest mi tak cudownie przyjemnie, że po
prostu zasypiam, zwabiona przez bożka snu tym nieustającym ciepłem płynącym z
ciała mojej drugiej połówki i jego uspokajającym tonem.
Brutalna pobudka nie wchodzi w grę, bo wyrywa mnie ze snu
szeptanie dwóch najbliższych mi osób, które wyraźnie konspiracyjnym tonem
próbują coś wspólnie ustalić. Marta najwyraźniej się o mnie martwiła i wpadła
po to, by się o mnie trochę potroszczyć. Jak cudownie, że zastąpił ją ktoś inny…
Mówiłam, że to koniec.
Kłamałam. Mówiłam, że jestem obrażona na Marcina. Po prostu mi minęło. ;)
Ale to cieszy i smuci. Cieszy, bo Marcin wrócił i zawsze przy niej będzie. Smuci, bo nie wiadomo jak potoczy się los i życie. Choroba nie wybiera i może spotkać każdego, a koniec może przyjść niespodziewanie i szybko. Czekam na dalsze losy bohaterów.
OdpowiedzUsuńKochana kłamczucha <3 Ale mi tu mało. Cieszę się że jesteś dalej cinkowa i czekam na więcej, dłużej, częściej? :*
OdpowiedzUsuńJuż na spokojnie sobie przeczytałam rozdział. :) Na samym początku gigantyczny plus za ten cytat Suzanne Collins :) Oczywiście bardzo się cieszę, że przestałaś być obrażona na Marcina! Nie, w sumie to ja się nie cieszę, JA TO KOCHAM! :D
OdpowiedzUsuńDziewczyna biła się z myślami jak ma postąpić, powiedziała prawdę i spotkała się z ogromnym wsparciem :) To jest niesamowicie piękne, że może na niego liczyć, że nie spanikował i nie nawiał czy coś w tym stylu. Mam ogromną nadzieję, że jej nie uśmiercisz i nie skarzesz Marcina na cierpienie ;)
Z niecierpliwością oczekuję na dalszy rozwój sytuacji.
Pozdrawiam cię bardzo serdecznie, Paulina :)
W tym przypadku dobrze, że kłamałaś. :P I fajnie, że z Marcinkiem się dogadałaś, bo jest kochany.:D
OdpowiedzUsuńczasami kłamanie jest dobre, jak widać. :)
OdpowiedzUsuńMarcin, ideale jeden, istnieje gdzieś twoja wierna kopia, najlepiej w Wielkopolsce, ewentualnie w Bydgoszczy?
Dobrze, że wróciłaś do Marcina (fajnie to brzmi) ;) Cholernie boję się co będzie dalej. Przerażają mnie te szpitalne klimaty, które nagle zrobiły mi się bliskie, echhh. Oby Marcin się sprawdził. Co ja gadam! On na pewno się sprawdzi i jej nie zostawi <3
OdpowiedzUsuńo, kochany Marcin wrócił! bardzo dobrze :)
OdpowiedzUsuńW jakiegoś absurdalnego powodu oczekuję, że skoro jest Marcin, to jest optymistycznie i w ogóle dobrze, a tu nic z tego... Mam nadzieję, że w końcu będzie optymistycznie. Musi być, przecież to Marcin ;)
OdpowiedzUsuńMarcin to tak urocze stworzenie, że nie sposób się na niego gniewać:)
OdpowiedzUsuńKurde, jakoś sobie nie mogę wyobrazić Marcina w takiej sytuacji. Że się przytula, całuje... Nie wiem, nie mogę sobie tego wyobrazić i ten fakt doprowadza mnie do szału! Czekam na więcej, a tymczasem znikam na pozostałe twoje blogi :)
OdpowiedzUsuń