Kinga Dunin
Los sobie okrutnie sobie ze mnie zadrwił, ale w obliczu
tego, co mogłoby się stać, gdybym jednak nie dowiedziała się prawdy, to nie
było nic złego. Szok, radość, rozgoryczenie, euforia, a przede wszystkim ulga.
Wszystkie te uczucia przeplatały się ze sobą, kiedy mój lekarz ze strapioną
miną przepraszał mnie za zaistniałą pomyłkę. Okazało się, że ktoś przekręcił
moje nazwisko i trafiły do mnie wyniki, które nie były moje. Byłam prawie
zupełnie zdrowa, a z moich wyników wyszło, że mam lekki stan zapalny.
Kiedy wychodziłam z gabinetu, ledwo idąc, bo nadmiar emocji
uderzył we mnie obuchem, nie wiedziałam, czy śmiać się, czy płakać. Kiedy wsiadałam
do samochodu i przekręcałam klucze w stacyjce i zupełnie nie wiedziałam, co do
cholery działo się ze mną przez ostatnie kilka tygodni. Kiedy parkowałam pod
blokiem nie wiedziałam, jak się nazywam. A kiedy wpadłam do mieszkania z
niesamowitą energią pakując parę rzeczy do torby, z bananem na twarzy, czułam
się jak pani świata.
W tym momencie mojego życia zrozumiałam, jaką siłę ma potęga
podświadomości, bo w końcu z moim ciałem nie działo się nic złego, problem
polegał na tym, że wmówiono mi, że jestem chora. A to zniszczyłoby mnie jeszcze
szybciej, niż najgorsza nawet choroba, bo wręcz czułam, całym swoim jestestwem,
że nie mam najmniejszych szans na normalne życie.
Pokonanie drogi do Kędzierzyna ze śpiewem na ustach zajęło
mi mniej czasu niż zazwyczaj, może ze względu na godzinę, w której zwykle nie
ma korków, a może dlatego, że ten dzień miał być po prostu dobry.
Fakt, że Marcina nie było w jego mieszkaniu nieco ostudził
mój zapał, ale konsekwentnie, tak, by nie stracić rozpędu, wsiadłam w samochód
i pospiesznie udałam się na halę. Nie mogłam się doczekać tego momentu, kiedy
będę mogła rzucić mu się na szyję, co zawsze sprawiało mi pewne trudności i
podzielę się z nim radosną nowiną.
Nie był to idealny moment, bo Marcin wręcz wytoczył się z
hali, szedł ze spuszczoną głową, z jeszcze mokrymi po prysznicu włosami i w
pierwszej chwili nawet mnie nie zauważył, ja jednak narobiłam tyle hałasu, że
nie sposób było mnie nie dostrzec. Naskoczyłam na niego piszcząc i jestem
pewna, że wyglądałam przy tym jak chora z miłości fanka.
- Nie jestem chora, rozumiesz?! – krzyczałam w euforii kiedy
ściskałam go mocno.
- To cudownie, ale jak to?
Marcin był totalnie zdezorientowany i choć szczęśliwy, to
jednak chyba stwierdził, że jestem chora psychicznie i należy mi się dokładnie
przyjrzeć, czy aby na pewno nie mam jakichś innych objawów.
Nie bacząc na to, jak wyglądam w jego oczach, pokazałam mu
wyniki i z podekscytowaniem opowiadałam całą swoją historię, dziękując w duszy
Bogu za to, że potoczyła się właśnie w ten sposób.
To wcale nie jest
takie nieprawdopodobne, bo jak ostatnio zobaczyłam swoje wyniki badań, to
naprawdę nie wiedziałam, że nazywam się w ten sposób. ;)
Brak tu sensu, nie jestem dumna.
oj tam, bardzo optymistyczny rozdział wreszcie :)
OdpowiedzUsuńa owszem, to bardzo prawdopodobne. na praktykach z wieloma cudami tego typu już się spotkałam. zwykła, szara codzienność na rozmaitych rozdziałach.
OdpowiedzUsuńcóż, mi pozostaje cieszyć się wraz z nimi. :)
Potzreba mi pozytywnych bodźców i bardzo mnie cieszy, że w tym rozdziale wszyscy się cieszą. Mam tylko nadziję, że NIKT i nic nie zepsuje ich radości!
OdpowiedzUsuńjak dziwnie. spodziewałam się łez, krzyku i krwi, a tutaj tak optymistycznie! można powiedzieć, że nareszcie ;) oby takie historię częściej zdarzały się w realnym życiu...
OdpowiedzUsuńPo ostatnim myślałam, że tu będzie smutno i w ogóle taka trochę żałoba, a tu taki fajny psikus :) A ja jestem dumna, bo mogę, a co!
OdpowiedzUsuńHa! Całkowicie wierzę w potęgę podświadomości :)
OdpowiedzUsuńTylko, że i tak będzie tu smutno, prawda?