William Wharton
Marcin dzwoni po raz kolejny, chyba już czwarty tego dnia i
opowiada mi o tym, że jest mu smutno w Kędzierzynie beze mnie. Zdaje mi relację
z pierwszych treningów z nowym zespołem, a ja obiecuję mu, że niedługo do niego
przyjadę. Mam jeszcze trochę wakacji, więc możemy spędzić więcej czasu
wspólnie. Oczywiście pod warunkiem, że oboje będziemy mieli chęć, bo jakoś nie
uśmiecha mi się siedzenie samej w jego mieszkaniu, podczas gdy on będzie
trenował i miał dzień wypełniony odnową biologiczną i tego typu zajęciami.
Czułam się źle. Nie omieszkała tego zauważyć Marta, która
wpadła do mnie niedługo po rozmowie z Marcinem. Nadal nie mogła uwierzyć w to,
że spotykam się z siatkarzem i trochę jej się ten fakt nie podobał, choć
starała się to przede mną ukryć.
- Hej Mała, to miłość cię tak wyniszcza, czy to coś innego?
– zaczęła dopiekać mi już od progu.
- To tęsknota za tobą – wysiliłam się na suchara i wróciłam
do kuchni, żeby zagrzać wodę na naszą ulubioną, zieloną herbatę.
- Możesz powiedzieć mi co się dzieje? Wyglądasz jakbyś
zobaczyła ducha – spojrzała się prosto w moje oczy i zaprezentowała tę swoją
zbulwersowaną minę.
Zaczęłam tłumaczyć, że nie mam siły, że tęsknię za Marcinem,
że jest milion innych przyczyn tego, jak wyglądam. To, co się później
wydarzyło, było skutkiem naszej wieloletniej przyjaźni i tego, że Marta mnie po
prostu znała. Zmusiła mnie do wyjścia z domu i wizyty u lekarza, co stało się początkiem
końca.
Standardowe badania, brak diagnozy i ucieszona ja, wracająca
razem z Martą do domu, z tryumfującą miną w stylu „a nie mówiłam”. Nic mi nie
było. A przynajmniej do momentu, kiedy nie przyszły wyniki badań i nie wprawiły
mnie w wisielczy humor.
Marcin przyjechał do mnie bez zapowiedzi, kiedy siedziałam
nad książką, która niesamowicie mnie wciągnęła. Nie wychodziłam z domu od
dłuższego czasu, więc nie można było powiedzieć, że wyglądam jakoś
zachwycająco. Przez ten czas byłam sama ze sobą, bo Marta miała nawał pracy i
nie miała możliwości mnie odwiedzać. Nie, żeby mi to przeszkadzało, chciałam
być po prostu sama, a jej irytująca paplanina tylko działała mi na nerwy.
Dzwonek do drzwi zadzwonił trzy razy, nawet nie podniosłam
się z fotela, bo odkąd mieszkałam w Częstochowie nie otwierałam drzwi nikomu,
chyba, że na kogoś czekałam. Marcin w końcu stracił cierpliwość i otworzył sobie
kluczami, które dałam mu „na wszelki wypadek”. Spojrzał na mnie, po chwili
podszedł i ujął moją twarz w dłonie. Zapytał się co się stało, a ja go zbyłam
krótkim „nie wyspałam się”. Cieszyłam się, że ze mną jest, że mogę się do niego
przytulić, porozmawiać, pobyć blisko i spędzić trochę czasu. Nie wychodziliśmy
przez ten krótki dzień z domu. Kilkukrotnie pytał, czy na pewno wszystko w
porządku, na co odpowiadałam z ogromnym przekonaniem. Kiedy przyszło mi go
żegnać, zrobiło mi się strasznie smutno i odniosłam wrażenie, że moje ciało
ostrzega mnie, że dzieje się coś złego. Było mi słabo, ale dzielnie pocałowałam
go na do widzenia i kiedy tylko zamknęły się za nim drzwi, osunęłam się po
ścianie na podłogę.
Mój facet wrócił do Kędzierzyna, Marta wypełniła swoje
zobowiązania w pracy i wróciła do pastwienia się nade mną. Kolejna wizyta u
lekarza i wiadomość, która zwaliła mnie z nóg. Jedno słowo, wyrok. Anemia. Nieleczona
przez dłuższy okres czasu, mogła okazać się śmiertelna. Nawet nie chciałam o
tym myśleć, a jednak musiałam stawić czoło temu, co mogło się ze mną stać w
najbliższym czasie. Zawsze istnieje ryzyko i zawsze trzeba to ryzyko brać pod
uwagę, choćby nie wiadomo jak ciężko byłoby się z tym człowiekowi pogodzić. Nie
chciałam się z tym godzić, ale nie miałam wyjścia. Zaczęła się długa droga,
którą musiałam przebyć, na końcu której, jak miałam nadzieję, było zdrowie.
Wyszło jak wyszło, nie tak, jak miało wyjść, ale co zrobić, kiedy ostatnio po prostu jest smutno.
Trzymaj się Słonko! :*