J. K. Rowling
Nie poszliśmy do kina.
Chociaż owszem, Marcin zadzwonił i umówił się, że przyjedzie
po mnie o dwudziestej, nawet bez oporów dałam mu swój adres, bo w końcu co może
mi zrobić gość, który bądź co bądź jest osobą publiczną i jest na tyle mądry,
że zdaje sobie sprawę, że jeśli zrobiłby mi coś złego, to każda gazeta przyjmie
mnie wraz z moją opowieścią z otwartymi rękoma. Oczywiście nie byłam skłonna do
takich radykalnych rozwiązań, tłumaczyłam sobie to jedynie w ramach opowiastki
na dodanie sobie animuszu. Nic złego się nie stanie. A jak stanie, to on mnie
popamięta.
Szczerze mówiąc nie sądziłam, że ktoś taki jak Marcin mógłby
zrobić coś, co siedziało w mojej głowie. Nie ma mowy. Dlatego, uspokojona,
zaczęłam się przygotowywać do wyjścia i kiedy nastała godzina zero, zaczęłam
się nieco niecierpliwić, bo nikt do moich drzwi nie dzwonił. Spóźnił się
piętnaście minut i stawił się moim mieszkaniu z nieco wywieszonym jęzorem,
pewnie zmęczyła go wędrówka na czwarte piętro. Choć sądząc po jego stanie, był
to raczej bieg na złamanie karku.
- Przepraszam cię najmocniej, były takie korki, że nie dałem
rady na czas.
- Jasne, nie ma sprawy – odpowiadam i ruszamy przed siebie,
a Marcin puszcza mnie przodem, po tym, jak zamykam drzwi od mieszkania.
Wybór filmu okazał się być zbyt ciężkim tematem i ostatecznie
lądujemy w klubie o wdzięcznej nazwie Mohito, który jest jaskinią studenckich
imprez. W klubie tym zamawia się piwo w kuflu, z kielonem w pakiecie po to, by
spożyć piwo jak wódkę. Mocniej kopie.
Nie pijemy piwa, bo Marcin zamówił dla nas drinki, a potem
wyruszył po następną kolejkę. Kiedy wrócił z jeszcze jedną, zbliżyłam się
trochę do niego tak, by poczuć ciepło jego ciała. Rozmawiamy przy tym o
wszystkim i o niczym, a kiedy z głośników płyną pierwsze takty popularnej
ostatnio piosenki „Ona tańczy dla mnie”, Marcin porywa mnie za rękę i
bezpardonowo rozpycha się między ludźmi na i tak już zatłoczonym parkiecie.
Morze spoconych ciał się rozstępuje po to, by zrobić miejsce człowiekowi o
nieprzeciętnym wzroście i jego partnerce, czyli nieskromnie mówiąc mnie.
Powstrzymuję się z całych sił od śmiechu, w pewnym momencie
już nie wytrzymuję i wybucham niepohamowanym chichotem. Marcin wyczynia dzikie
pląsy i wygląda przy tym tak komicznie, że wprawia mnie w doskonały nastrój.
Jego układ jest na tyle genialny, że od razu go podłapuję i zaczynam robić to
samo. Nie zwracamy uwagi na cały świat, chociaż świat zwraca wzmożoną uwagę na
nas. Nic sobie nie robimy z ludzi, którzy patrzą na nas zdziwionym wzrokiem i
bawimy się w najlepsze, dopóki ja nie tracę tchu i nie proszę Marcina o to,
byśmy wyszli na zewnątrz. W klubie panuje nieopisany zaduch, dym papierosowy
przedostaje mi się do płuc w miarę jak przebijamy się przez kolejne sale. Nie
wiem ile czasu spędziliśmy w środku, wiem jedynie, że cudownie się bawiłam.
Moja dzisiejsza randka (czy my właściwie jesteśmy na randce?)
odprowadza mnie do domu i całą drogę trzymamy się za ręce, co dla mnie jest
niezwykłym doświadczeniem. Nie mam dobrych wspomnień po poprzednich związkach.
Tym razem jednak potrafię się otworzyć na tyle, że ciepło jego dłoni jest
niesamowicie przyjemne.
Docieramy pod moje drzwi i kiedy przychodzi niezręczny
moment pożegnania, Marcin składa na moich ustach nieśmiały pocałunek,
równocześnie wpatrując się głęboko w moje oczy. Nie pozostaję mu dłużna i
oddaję mu swoje usta, będąc pod wpływem niesamowitego koloru tęczówek. Kiedy
uśmiechamy się do siebie, uświadamiam sobie pewną prozaiczną, a bardzo istotną
kwestię.
„Marcin, Ty przecież nie możesz wsiąść w samochód”.
I choć boję się do tego przyznać, w głębi duszy cieszę się,
że dzisiejszej nocy On będzie blisko mnie.
Kochane Misiaki. Nie wiem, do czego to zmierza, czas przelatuje mi przez palce i nie bardzo mi się to podoba. Ale cóż, nie mam w końcu na to wpływu, prawda? :)